Sezon zimowy
na oceanie to bardzo trudny okres dla tych, co przebywają na jego
powierzchni. Na półkuli północnej układy wysokiego i niskiego ciśnienia,
ich drogi przemieszczania się i czas, kiedy to robią, zostały na tyle
dobrze poznane, iż jesteśmy w stanie określić kiedy, gdzie i jakiej
pogody możemy się spodziewać. Dlatego opis zimowego morza, jaki tu
przedstawię jest niezmiernie bliski prawdy, choć, szczerze się przyznam,
nieco wyimaginowany i oparty głównie na relacjach tak ustnych, jak i
pisanych przez wielu różnych obserwatorów od Josepha Conrada począwszy, a
na opowieściach przyjaciela moich Rodziców śp. pana Bobrowskiego
skończywszy. Po prostu osobiście nigdy zimą na morzu nie byłem.
Wyobraźmy sobie jednak
bezmierną, rozkołysaną olbrzymimi falami przestrzeń. Horyzontu nie widać
nie z powodu tych sięgających, wydawało by się, nieba fal lecz
zamglenia. Zamazania jakby szarym woalem. Wicher gnający ponad wodą
łamie wierzchołki fal, które z białym rykiem zwalają się w dół. A on
zrywa z nich pieniste czapy i niesie w dal. Słona, pianowa mgła siecze
twarz obserwatora. Jest wszędzie. Na wodzie rozciąga się białymi
smugami. W powietrzu nie pozwala dostrzec niczego w promieniu kilkuset
metrów. Wokół szaro-bura woda, a nad głowami ołowiane niebo. Nocą pusta
jakby czerń i pod stopami, i wokół, i ponad Tobą. Czujesz się jakby
zawieszony na huśtawce życia w czarnej nicości. Uczucie to wywołuje
niepewność, strach nawet i obawę o własne życie. Myślę, że tak właśnie
może się czuć pająk wiszący na jednej swej niteczce w bezgwiezdną,
burzliwą noc. Dopiero wówczas jesteśmy w stanie pojąć, jak niewiele
znaczymy w tym groźnym, bezlitosnym bezmiarze przeogromnej siły Natury,
my – Ssak Naczelny, dumny Człowiek, mniejszy tu niż pyłek wobec siły
Oceanu. I tylko żółtawe światełko z bulaja przywraca wiarę w kruchą
stabilizację okrętowego pokładu.
Ta ponura aura dociera często
nawet kilkadziesiąt metrów w głąb morza. A tam, gdzie nie czuje się już
szalonego tańca fal, trwa wolne życie. Ryby stoją nieruchomo, pochylone
lekko głowami w dół i drzemią. O tym, że są żywa świadczą niemrawe
poruszenia płetw lub ogonów. Uczepione do skał, podobne do małych
roślinek, tkwią polipy, które dadzą następne pokolenie meduz. Gdyby tam
było to możliwe, to jeślibyśmy przyłożyli ucho do mułu zalegającego dno,
usłyszelibyśmy to samo, co można by usłyszeć robiąc to samo pod
drzwiami zbiorowej sypialni – setki, tysiące, miliony chrapań i sennych
posapywań. Widłonogi, raczki, zygoty okrzemek i różne inne maleńkie
zwierzęta i rośliny czekają w sennym odrętwieniu na wiosenne
przebudzenie, by znów stworzyć życiodajne chmary planktonu. Ale nie
wszyscy śpią hibernacyjnym snem. Szarzy myśliwi zimnych wód, dorsze,
pomykają na swe odwieczne miejsca tarlisk. Ich czas już się rozpoczyna,
choć tam, na górze zima trawa jeszcze na mocnej pozycji. Wreszcie, tu i
tam na powierzchni wody, pojawiają się półprzezroczyste kuleczki ich
ikry. I pomimo, że wokół nich tylko lodowata woda i szalejące wichry, te
maleńkie komórki zaczynają swój metodyczny podział, by zrodzić nowy
narybek. Z cząsteczki protoplazmy powstanie żywa, malutka rybka –
cudowność prokreacji, boskość życia.
Poświęciłem tu sporo miejsca
opisom wody i jej samej. Nie bez powodu. Albowiem dla nas, obserwatorów
jest ona głównym obrazem, jaki w sezonie zimowym rzuca nam się w oczy.
Ale nie tylko. Bowiem właśnie ta zła, wzburzona i okrutnie zimna woda
będzie głównym przyczynkiem zapowiedzi odrodzenia się życia. Pod koniec
zimy te schłodzone partie wód powierzchniowych zaczynają pod własnym
ciężarem opadać na dno. „Wyciskają” jakby cieplejsze, denne warstwy,
wody ku powierzchni. Zaczynają „podpierać” i podnosić morskie prądy. Te
cieplejsze masy wody rozpoczynają swą wędrówkę ku górze porywając ze
sobą i wznosząc, wspomnianą powyżej, sypialnię wraz z mułem i innymi
organicznymi drobinkami. Na górze coraz częściej czeka ciepłe słońce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz