Karol Darwin w swoim „Dzienniku podróży HMS BEAGLE”
wydanym przez Cambridge University Press w 1934 roku tak napisał:
„Morze jarzące się intensywnie przedstawia wspaniały i przepiękny widok.
Każda cząstka wody, widziana w dzień jako piana, żarzyła się bladym
światłem. Statek toczył u dziobu dwie fale żywego fosforu, a jego
strumień nadążający znaczył się mleczną smugą. Wierzchołki fal, jak
daleko wzrok sięgał, jaśniały, światło zaś odbite sprawiało, że niebo
nad widnokręgiem było jaśniejsze od reszty zupełnie ciemnego
nieboskłonu.” (tłum. Tadeusz Borysiewicz – 1962 – przyp. aut.).
Ocean, jak wiosną, znów
zaczyna nocny pokaz swych wodnych fajerwerków. Ten jesienny wybuch
fosforoscencji, płomienne, zimne ognie upodabniające morze do bezmiaru
roztopionego metalu, w którym każdy ruch czy to samej wody, czy istot w
niej przebywających powodują nowe wybuchy jarzenia się, blasków, migotań
i płomyczków. Tę całą ferirę lśnień zapierającą dech w piersiach,
wywołują maleńkie roślinki z grupy Dinoflagellata z rodzaju Gonyaulax.
Robią coś, co nazwać by można próbą zawrócenia czasu – powtórzenia
wiosny – kwitną i gwałtownie się mnożą. Towarzyszą temu nocne,
intensywne świecenia zaś w dzień na powierzchni wody pojawiają się
czerwone smugi. Indianie znali te oznaki od setek lat. Ci, mieszkający
na północnoamerykańskim zachodnim wybrzeżu wystawiali nawet wzdłuż niego
warty, by nieobeznani nie dotknęli wody lub pożywienia z niej dobytego.
Dlaczego? Otóż roślinki Gonyaulax wytwarzają
niezmiernie silne, a przez to groźne toksyny. Opanowując przybrzeżne
wody mieszają się z planktonem. Ten, wchłaniając truciznę z wody, staje
się następnym nosicielem toksyny. Po koło czterech dniach trucizna wraz
ze zjedzonym planktonem zatruwa skorupiaki, mięczaki i niektóre ryby.
Stają się one także toksyczne. Zjedzone przez człowieka działają w
sposób zbliżony do strychniny, co może być bardzo groźne dla życia.
Jednym słowem piękna woda, ale groźna, bo nawet umycie w niej rąk może
być niebezpieczne, tak silnie jadowite są te maleńkie roślinki.
Przypomnij sobie, drogi
czytelniku, jak wygląda jesień w Twoim miejscu zamieszkania. Robi się
coraz chłodniej, dni są coraz to krótsze i krótsze. Wprawdzie w dzień
słońce potrafi przygrzać, ale zgodnie z porzekadłem: „Od św. Anki
chłodne wieczory i poranki”. Liście na drzewach zmieniają swe barwy.
Znika nam z oczu coraz to więcej zwierząt, co towarzyszyły nam od wiosny
każdego dnia. Jednym słowem zima tuż tuż. A na morzu? Ależ morze to
przecież część tego samego, naszego globu! Tam jest tak samo! Zanikają
duże skupiska glonów, wiciowców i planktonu. Nie ma już czerwonych,
oznaczających niebezpieczeństwo smug. Z wód powierzchniowych, a więc i z
naszych oczu, znikają okrzemki, raczki, grzebienice czy strzałki. Ryby
całymi ławicami wędrują albo w kierunku szerokości geograficznych
posiadających ciepłe wody, albo schodzą w głębsze, spokojniejsze i
równorzędnie cieplejsze, jakie opływają szelf kontynentalny. Tam, w
zimowej, półsennej drętwocie będą czekać wiosny.
Ocean staje się szary,
wzburzony. Jego powierzchnia jest smagana coraz częściej rosnącymi w
siłę sztormami. W strefie dennej życie zamarło. Cała nieomal fauna tej
strefy albo zdryfowała, albo zakopała się w mule. Życie pozornie się
zatrzymało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz