Otóż w Rosji, USA,
Francji i krajach płd. Europy miliard to tysiąc milionów czyli bilion. W
Polce, Anglii, Niemczech bilion to milion milionów czyli tysiąc
miliardów. Lecz w skali kosmicznej i jedno i drugie to tylko ulotna
chwilka.
Teraz spróbuję to opowiedzieć, gdyż
odpowiedź na pytanie zawarte w tytule będzie niepełna jeśli nie dowiemy
się, jak powstawała nasza Planeta. Bo historia powstania oceanów jest
historią powstania Ziemi i Życia.
Czy wiesz, co to jest rezonans czyli drganie? To niewidoczna siła sprawcza
mogąca poruszyć wszystko tak w mikroskali, jak i w kosmicznej. Jak
działa takie przekazywanie sobie drgań? Przykład: huśtawka. Jeśli za
każdym razem będziemy popychali ją z tą samą siłą, gdy znajduje się ona
przed nami w najwyższym punkcie swego wychylenia, to rozbujamy ją tak,
że w końcu wykona ona pełny obrót. Lecz jeśli nadal będziemy ją
popychać, to siła odśrodkowa tak będzie zwiększać jej ciężar, że w końcu
zerwie ona swoje przyczepy i wystrzeli przed siebie po linii stycznej
do koła jakie zataczała. Jasne? Nasze drgania (popychania) wprawiają w
drgania (huśtania) inny podmiot (huśtawkę) przez co zwiększamy jego
drgania nie zwiększając naszych.
Nasze Słońce krążyło wówczas po swojej
orbicie to zbliżając się to oddalając wobec sąsiednich. W stałym rytmie
ulegało przyciąganiom lub odpychaniom. W tym rytmie jego rozżarzona kula
zmieniała coraz to bardziej kształt od „piłki futbolowej” do „piłki
rugby” . A ta druga coraz bardziej stawała się wydłużona. Aż w końcu,
około 5 miliardów lat temu, ognista kula gazów oderwała się od Słońca i
popędziła wirując w kosmos. Grawitacyjne pola już istniejących obiektów
kosmicznych, o przepotężnej sile, złapały ją w swoją sieć, zagięły tor
podróży i uformowały drogę eliptyczną. Ognista kula krążąca po elipsie
powoli stygła. W tym procesie, nieuchronnym było rozpoczęcie skraplania
się gazów i planeta stawać się zaczęła płynną, coraz gęstszą masą. Burze
trwały nieprzerwanie. Wyładowania magnetyczne, elektryczne, wybuchy
łączących się lub rozpadających związków gazowych (wodór + tlen = woda,
sic!). Jak każda substancja, tak i ta „wirująca eksplozja” składała się
z różnych pierwiastków. Najcięższe tonęły, by znaleźć się w środku masy
(żelazo). Nieco lżejsze otoczyły to jądro. Jeszcze lżejsze utworzyły
powłokę całości. Zaś najlżejsze, lotne, zatrzymały się ponad powłoką,
lecz nie uleciały wyżej, ponieważ przyciągała je masa całkowita planety,
wokół której się kłębiły. Cały ten proces trwał bardzo wiele milionów
lat. Tak powstawał nasz układ słoneczny i cała reszta planet. W tym
Jowisz. Gazowy olbrzym naszego układu słonecznego.
Czemu o tym mówię? Bo tu znów muszę
wrócić do sprawy rezonansu. Ziemia porusza się po małej orbicie – jest
trzecia w oddaleniu od Słońca. Jowisz po znacznie większej – jest piąty.
Mając masę równą 1/1047 masy Słońca (dla porównania Ziemia ma 1/333432)
obiega je w czasie 11 lat i 315 dni. Nasza planeta wykonuje pełny obieg
w 365 dni i 6 godzin. A więc wychodzi na to, że w czasie jednego obrotu
Jowisza nasza Ziemia zbliża się do niego blisko 12 razy! W takiej
częstotliwości półpłynna masa była „rozhuśtywana” z ponad 318 razy
większą siłą grawitacyjną wielkiego sąsiada. Trwało to, wg wyliczeń
fizyków, ponad 5000 lat, a każda z tych fal była nieomal dwa razy
większa od poprzedniej. Zjawisko takie nazywamy pływami. Znane każdemu
fale na morzu to właśnie pływy. Aż wreszcie, około (prawdopodobnie) 2
milionów lat temu, taka wielka fala pływowa półpłynnej substancji
powierzchni Ziemi sięgnęła tak wysoko, iż grawitacja planety już jej nie
utrzymała i - od masy naszego globu oderwała się jej część, by
poszybować w kosmos. Była niewielka, więc i jej inercja nie była duża.
Zatrzymała się w kleszczach grawitacyjnych w średniej odległości 384 402
km od Ziemi. Powstał Księżyc. Na Ziemi pozostała blizna po tym
okaleczeniu. Wypełnia ją dziś Ocean Spokojny. W tym czasie powierzchnia
planety podobną była to smolistej mazi. Ruch obrotowy powodował
przesuwanie się tej mazi. Lecz stygła ona coraz bardziej, a najlżejsze
jej elementy, bazalty i granity stanowiące główne składniki,
krystalizowały się coraz bardziej. W tym czasie na całej planecie maleje
już ilość pierwiastków, a zaczyna rosnąć ilość związków chemicznych.
- No, dobrze. – Powiesz Czytelniku – A co z tą wodą? Bo jakoś mówimy o różnych sprawach, ale temat jakby suchy!
Racja. Wcześniej wspomniałem o
substancjach najlotniejszych. Są. Tworzą olbrzymie zwały chmur
nasiąknięte całą wodą naszej planety. Ale powierzchnia jest nadal zbyt
rozpalona i każda kondensująca się kropelka zaraz, zanim zacznie spadać,
wyparowuje. A z kolei wyparować dalej się nie da, bo powstrzymuje ten
proces magnetosfera otaczająca planetę i oddzielająca ją od prawie
pustego kosmosu. Przez powłokę tych chmur nie jest w stanie przebić się
ani jeden promyk słońca. Wprawdzie zaczynają się już kształtować zarysy
kontynentów oraz niecki przyszłych mórz i oceanów, ale w absolutnej
ciemności jest to nie do zobaczenia, a temperatura wciąż zbyt wysoka. Aż
wreszcie skorupa Ziemi na tyle ostyga, że zaczęły do niej docierać
pierwsze krople deszczu. Im było chłodniej, tym wolniejsze było
parowanie i coraz obfitszy opad. Z góry lała się bez ustanku woda. Bez
żadnej przerwy, rok po roku, przez setki lat. Towarzyszyły temu
nieustanne, gwałtowne burze. Wypełniały się powoli zagłębienia morskie i
baseny oceaniczne. Razem z deszczem spadały cząstki mineralne
wyniesione przez prądy gorąca w górę, gdzie utkwiły w wilgoci chmur.
Stąd najpewniej wzięło się lekkie zasolenie wody. Do wspomnianych
basenów spływają też rwące rzeki niosące ze sobą części rozpuszczonych
skał i wymytych minerałów. Coraz więcej soli pochodzenia kontynentalnego
kumuluje się w powstających zbiornikach wodnych. Kłębiaste zwały chmur w
miarę pozbywania się wody tworzyć zaczynają coraz cieńszą powłokę.
Absolutna ciemność zaczęła niechętnie ustępować. W tyglu oceanów
zawierających dwutlenek węgla, wapń, fosfor, potas, siarkę, tlen i azot,
przy nieznanym ciśnieniu i temperaturze, proporcjach składników i soli -
zrodziła się protoplazma.
Czy w ogóle były i ile było prób
nieudanych, tego pewnie nigdy się nie dowiemy, ale nie ulega
wątpliwości, że właśnie tam, w tej pierwotniej wodzie, zrodził się,
prawdopodobnie, początek życia. Powstała pierwsza, żywa komórka
posiadająca umiejętność żywienia się, czyli dostarczania sobie energii,
by istnieć. A także, a może zwłaszcza, prokreacji, czyli rozrodu.
Ruszył strumień życia niczym lawina porywając nowe elementy,
rozbudowując się, specjalizując i różniąc, odrzucając gorsze,
kształtując i poprawiając lepsze.
I tak jest do dziś. I będzie nadal,
jeśli my, Stworzenia Naczelne, sami tego nie zniszczymy i nie
przerwiemy. A, niestety, dość dobrze nam w tym kierunku idzie…
Pomyślmy o tym patrząc na morze. Bo ono
powstało byśmy my mogli zaistnieć. A faluje, bo to efekt rezonansu
wywołanego przez Księżyc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz